Media o nas

 

logo
ksiazka firmy rodzinne

 

Wydawnictwo MUZA SA opublikowało książkę na temat polskich firm rodzinnych. Jej autorzy: Anna Zasiadczyk i Artur Krasicki zebrali historie trzynastu najstarszych firm rodzinnych z różnych miast Polski: z Krakowa, Poznania, Łodzi i Warszawy. Wśród nich znalazła się historia naszej firmy: Pracowni Oprawy Obrazów Lachmanowie.

We wstępie do rozdziału o naszej firmie, czytamy: "Co łączy Czesława Miłosza, Andrzeja Wajdę, Elżbietę Penderecką, Macieja Stuhra, Krystiana Lupę, czy aktorów Mikołaja i Andrzeja Grabowskich? Każda z tych osób chociaż raz w swoim życiu przekroczyła próg zakładu przy ulicy Starowiślnej 14 w Krakowie. To tutaj, w kamienicy z 1872 roku, mieści się najstarsza w Grodzie Kraka pracownia oprawy obrazów.

"Obrazy pięknie oprawione, to jak ładna sukienka na pięknej dziewczynie" – wpisał się do ich księgi pamiątkowej Zbigniew Preisner.

"Od wielu lat doświadczamy życzliwości i korzystamy ze znakomitego znawstwa Panów Lachmanów" – dziękował też Andrzej Zoll.
Ich zadowolenie to dla Bolesława Lachmana i jego syna Ryszarda nie tyle powód do dumy, co satysfakcja z fachowo wykonanej roboty, bo jak mówią:
- Ponadstuletnia tradycja zobowiązuje."

"Polskie firmy rodzinne", Anna Zasiadczyk, Artur Krasicki, Wydawnictwo MUZA SA, Warszawa 2016, s. 107)

Zapraszamy do lektury całego tekstu.


piękno i pasje
piękno i pasje
piękno i pasje

 

"Dobra oprawa. Zakład ramiarski w galerii obrazów", W. Suchorska, Magazyn Piękno & Pasje,
Numer 4-5/2014, s. 113.

"Oprawa jest istotna. Wzbogaca obraz podobnie jak szata zdobi człowieka. Nie jest nieodzowna, wszak obraz jest dziełem skończonym. Właściwie dobrana może jednak stanowić pełną wdzięku i charakteru ozdobę dzieła. Może sprawić, że niepozorny pejzaż zacznie niespodzianie przyciągać wzrok. Może harmonijnie skomponować go z otoczeniem.

Nie ma przepisu na oprawę. Przy jej doborze za każdym razem w grę wchodzi co najmniej kilka czynników: tematyka i styl obrazu, epoka, z której pochodzi, wnętrze, w którym ma zawisnąć, indywidualne upodobania jego posiadacza i osobisty stosunek właściciela do dzieła; niejednokrotnie sugestia twórcy obrazu. Czasem warto się zastanowić, czy oprawiany szkic bądź fotografia nie prezentowałyby się korzystniej oddzielone od ramy kartonowym tłem w odpowiednim kolorze zwanym passe-partout. O tym wszystkim rozmawiają z klientami ojciec i syn – Bolesław i Ryszard Lachmanowie. Rozmówcy siedzą na wysokich stołkach wokół szerokiego blatu w zakładzie ramiarskim przy ul. Starowiślnej 14 w Krakowie. Przed laty podobne rozmowy prowadzili tutaj pradziadkowie Ryszarda Lachmana – Stefan i Anna Sztorcowie." (fragment)

 

W. Suchorska

 

Dziennik Polski

 

 

 

 

"Złoto, szkło i dziewięćdziesiąt lat" Dziennik Polski, Pejzaż Polski 11.03.2006

"Batorego pod Pskowem" namalował Matejko w 1871 roku, jednak dopiero dwadzieścia lat później ogromny obraz znalazł nabywcę, Benedykta hr. Tyszkiewicza z Czerwonego Dworu na Litwie. Kiedy hrabia wręczył malarzowi czek na pięćdziesiąt tysięcy guldenów, nagle zauważył, że obraz nie ma ram. Tyszkiewicz miał swoje zasady, obrazów bez ram nie kupował. Kiedy jednak Matejko, któremu żal było pieniędzy, oświadczył, że dorobi ramy, hrabia powtórnie sięgną po książeczkę czekową i ponownie wpisał sumę - pięćdziesiąt tysięcy. Tu muszę dodać - stwierdził Franciszek Klein, któremu zawdzięczamy tę anegdotę - że ramy były wówczas bardzo drogie, i tak jak np. rama do portretu naturalnej wielkości hr. Pusłowskiej, malowanej przez Matejkę, kosztowała więcej niż sam obraz

Curzio Malaparte, pisarz równie niezwykły jak kontrowersyjny, pod koniec życia jedno z okien swej willi kazał oprawić w kunsztowne ramy. Uznał, że przepyszny włoski krajobraz godzien jest takiej oprawy

Pan Bolesław Lachman, starszy z braci Lachmanów, potwierdza, że obraz bez ram - to pół obrazu. Dlatego malarze unikają pokazywania klientom płócien niepełnych, naciągniętych tylko na drewniany szkielet blejtramy. Obraz w ramach nagle zyskuje, pięknieje i ... nabiera ceny. Oczywiście jeśli został odpowiednio oprawiony. Pan Bolesław pokazuje dwie grafiki - autor ten sam, technologia identyczna, podobnie jak tematyka. Pierwsza tworzy harmonijną całość z passe-partout i ramami, wszystko pasuje do siebie niczym smaki w dobrym sosie, dźwięki w symfonii. Druga zgrzyta dysonansami. Okazuję się, że dobrze oprawiona grafika kosztuje w galerii Lachmanów dwa razy więcej od zgrzytającej...

Oczywiście Lachmanowie nie oprawiali drugiego z obrazków. Bo Lachmanowie - Bolesław, Marek i Ryszard - nade wszystko cenią swoją firmę i jej dziewięćdziesięcioletnią tradycję. Jeżeli na ramach, gotowych, sprowadzonych z fabryki i przycinanych na miejscu pojawi się najmniejsza skaza - odrzucają spore fragmenty. Klient nie może dostać byle czego, o klienta trzeba dbać. Stefan Sztorc - założyciel firmy, dziadek Bolesława i Marka, pradziadek Ryszard - co lepszym stałym klientom w świątecznym podarunku wysyłał akwarelki Setkowicza. Oczywiście oprawione we własnym zakładzie. Bracia wzdychają: - Ach, żeby tak mieć te akwarele, tych Setkowiczów, może Tondosów, a jak Tondos, to wiadomo - także Kossak, bo malutki człowieczek, zwany także przez andrusów "Gutaperą", świetnie malował widoczki Krakowa, ale ludzi malować nie potrafił, więc mu ich Kossak domalowywał

Firma niby istnieje ponad dziewięćdziesiąt lat, ale tak naprawdę - moze nawet więcej. Jednak pierwszy pisany dokument - trójjęzyczny, polsko-niemiecko-ruski, bo przecież Galicję zamieszkiwali także Rusini, opatrzony piękną pieczęcią stołeczno-królewskiego magistratu - pochodzi z 1915 roku. Dziadek Sztorc urodził się w 1875, a więc miał wtedy czterdzieści lat. Nie można wykluczyć, że jeszcze wcześniej założył firmę i - kto wie - byćmoże mieściła się ona w tym samym miejscu przy ul. Starowiślnej 14. To jednak tylko przypuszczenia, a pewne jest jedno - od dziewięćdziesięciu z górą lat krakowianie oprawiają obrazy u sztorców i Lachmanów, w tym samym zakładzie, w tym samym miejscu. Długo, bardzo długo, nawet jak na Kraków...

Oprawa obrazów - to dziwny fach, zawieszony pomiędzy szklarstwem a pozłotnictwem. Pomiędzy zgrzytem diamentu o szkło i zapachem kitu a misterium nakładania na przedmiot warstewki złota. Płatki złota, tak cienkie, że aż niemal przeźroczyste, kładło się na specjalną poduszeczkę, przykrawało do odpowiedniego wymiaru. Pędzelkiem z wiewiórczej sierści nakładało się złoto na złocony przedmiot. I drobna tajemnica fachu: pędzelek musiał być lekko - ale to bardzo, bardzo lekko! - natłuszczony. Dlatego pozłotnik co rusz dotykał nim policzka w okolicach ucha...

Dziadek Sztorc był introligatorem, ale oprawiał obrazy, jego żona Anna, formalnie rzecz biorąc trudniła siępozłotnictwem a pan Bolesław który zaczynał w czasach, kiedy jeszcze od rzemieślnika wymagano świadect, czeladniczego i mistrzowskiego, został zaliczony do branży szklarskiej. A w rzeczywistości wszyscy - a wszyscy to także matka Bolesława i Marka - zajmowali się oprawianiem obrazów, czyli byli i są - jak ich czasem określają inni rzemieślnicy - "oprawcami". Licząc pana Ryszarda, w zakładzie przy ulicy Starowiślnej 14 pracuje już czwarte pokolenie. To dużo, to bardzo dużo, nawet jak na Kraków....

"Oprawcy" mieli kiedyś swój własny język, podobnie jak stolarz i ślusarze. także u nich królowała spolszczona niemczyzna, którą w ślusarskim wykonaniu tak pięknie zanotował Tuwim. Jeszcze matka Bolesława i Marka nigdy nie nazywała kleju klejem, ale klajstrem, zresztą cały Kraków mówił "klajster", podobnie jak poziomicę nazywał wasserwagą, a kwas używany przez ślusarzy - zajzajerem. U nich używało się gierownicy, czyli piły, którą gierowało się ramy, pozłacane szlagmetalem. Dzisiaj zapomniano już, co to takiego fornir. Przyjeżdża hurtownik - niby doświadczony, z dziesięcioletnią praktyką i rodziawia gębę - Fornir? Co za fornir? Co to takiego? Dziwi się, chociaż handluje fornirowanymi ramami, jednym słowem zachowuję się niczym Molierowski mieszczanin, który nie wiedział, że mówi prozą. A fornir to rzecz jasna, cieniutka warstewka szlachetnego drewna, naklejona na drewno mniej szlachetne.

W ramiarstwie nic się nie zmieniło i zmieniło się wszystko. Niektóre wzory, na przykład sprowadzane z Czech, od dziesięcioleci są takie same. Kiedyś jednak było wiadomo, że sztych oprawia się w czarne ramki, co najwyżej z drobnym, złotym paseczkiem, fotografie - w braązowe. Dzisiaj króluje absolutna dowolność. Przyjechał z Włoch znany ramiarski stylista - są tacy! - i powiada im, że grafikę należy oprawiać w grube, złote ramy, tradycyjnie właściwe dla olejów. Zdziwienie, dyskusja! W końcu okazało się, że facet, mówiąc "grafika", ma na myśli coś innego niż oni - plakaty, wielkonakładowe druki, a nie szlachetne miedzio- lub staloryty

Gotowymi ramami, które kupują u producentów, aby przycinać je do odpowiednich rozmiarów, też rządzi nowoczesna technika. Pan Bolesław pokazuje i dwa srebrzyste fragmenty. Pierwszy pokrywa jednolita, gładka warstwa metalu. Drugi, z pozoru szlachetnie spatynowany, pod lupą zdradza swoją tajemnicę - raster, malutką siateczkę, taką samą jak na prasowych zdjęciach. Po prostu folia pokrywająca drewno została spreparowana metodą fotograficzną.

A skoro mowa o gustach, nawykach i nowościach - to trzeba także porozmawiać o klientach. Niekiedy mają dziwne pomysły i bywa, że pan Bolesław odmawia oprawienia obrazu. Dlaczego, skoro obowiązuje go hasło "Klient masz pan"? Ano dlatego, że czasem oprawienie obrazu według dziwnych kaprysów - to wręcz zbrodnia przeciw dobremu smakowi. także niektórzy malarze mają specyficzne żądania, jednak wtedy można mówić o "ramach autorskich", charakterystycznych tylko dla tego artysty. Na przykład Eugeniusz Tukan-Wolski, autor niezwykłych, pięknych obrazów, żąda bardzo szerokiego passe-partout i jasnych ram

Klienci są różni i przynoszą do oprawy różności. Od dobrych obrazów po pocztówki lub zdjęcia robione najtańszymi, automatycznymi aparatami. Dziwią się, że jak w przypadku portreru namalowanego przez Matejkę - ramki są droższe od tego, co się ma pomiędzy nimi znaleźć: Jak to, za pocztówkę dałem pięć złotych, a panowie tyle chcą za oprawienie? Niekiedy odchodzą, aby kupić gotowe ramki - dostępne wszędzie - w sklepach papierniczych, supermaketach, w fotolaboratoriach.

Klienci przynoszą oleje i akwarele. Grafiki. Zdjęcia. Dyplomy. Wyszywanki na kanwie, coraz modniejsze nawet wśród mężczyzn. Stare tkaniny, lustra. Najbardziej oryginalnym "obrazem", jaki oprawiali, były spadochroniarskie akcesoria - nóż, linki od spadochronu, jakieś inne drobiazgi. Długo zastanawiali się, jak te wszystkie przedmioty umieścić na płaszczyźnie, aby stanowiły harmonijną całość. A poniewż kalkulując cenę, obliczają czas pracy i materiały - wyszło na to, że spadochroniarska pamiątka musi kosztować kilkaset złotych

Niedawno zaczęła się moda na ciekłokrystaliczne monitory oprawiane w bogate ramy, godne starych, olejnych obrazów. Najprawdopodobniej ich miłośników fascynuje kontrast pomiędzy nowoczesnością a tradycją. Na tej samej zasadzie komputer doskonale prezentuje sięna staroświeckim biurku - z blatem obitym zielonym suknem i z galeryjką

Wśród klientów trafiają się ludzie bradzo znani. Do Lachmanów przychodził mieszkający nieopodal Czesław Miłosz, zaglądał Andrzej Wajda, wpadało wiele krakowskich znakomitości, malarzy, aktorów. Jak mówi pan Marek, łatwiej wyliczyć tych, którzy ich nie odwiedzali. Obrazy z pracowni Lachmanów wędrowały do Watykanu, może radowały oczy Ojca Świętego...

Często bywa zabawnie, na przykład kiedy pewien profesor wyższej uczelni - ale nie tak znakomitej jak uniwersytet - obruszył się, gdy zapisali jego nazwisko, ale bez należnego tytułu. Jestem profesorem, p r o f e s o r e m! - powiedzał z oburzeniem. Na to pan Bolesław wyciągnął wizytówkę, z której wynikało, że wprawdzie do profesorskich godności mu daleko, ale jako absolwent Akademii Ekonomicznej należy do warstwy zwanej inteligencją. Zresztą także Ryszard, syn Bolesława, i jego brat Marek, mogą chlubić się dyplomami wyższych uczelni. A profesor, noszący znane w Krakowie nazwisko, zmienił ton. Taki jest Krakówek, ciągle niezmienny, ściśle przestrzegający tytulatury - tak jak w dawnych dobrych czasach, kiedy zamiast taksówkami jeździło się fiakrami, a z portetów dobrotliwie spoglądał Najjaśniejszy Pan...

Pracownia Lachmanów - to od trzech lat także galeria malarstwa, a pan Ryszard, czwarte pokolenie "oprawców", wyraźnie zdradza "galernicze" skłonności. Poza rodzinnym zakładem zorganizował wystawę u Muniaka, pokazując obrazy młodego malarza, uczestniczy w dorocznych Aukcjach Wielkiego Serca w Centrum Sztuki i Techniki Japońskiej Manggha. Może więc w przyszłości Lachmanowie będą też "galernikami". Oby tylko nie zapomnieli o dobrych rodzinnych tradycjach najstarszych krakowskich "oprawców"

 

Andrzej Kozioł

 

 

Kraków

 "Rama niczym suknia" Miesięcznik Społeczno - Kulturalny "Kraków" Grudzień 2005

Profesjonalne oprawianie obrazów to kunszt dorównujący malarstwu niemal. Nie bez kozery Maurycy First, znany krakowski dziewiętnastowieczny ramiarz oraz właściciel galerii wyspecjalizowanej w sprzedaży dzieł głównie Juliusza Kossaka, zwykł ponaglającym go klientom odpowiadać: "Trzeba mieć zrozumienie dla sztuki. Czy my z panem Kossakiem jesteśmy piekarze?"

Co warto wiedzieć, nim skuszeni korzystną cenowo ofertą, zechcemy oddać w obce ręce którąś z rodzinnych pamiątek? Przede wszystkim, jak podpowiada Ryszard Lachman, jeden z właścicieli mieszczącego się przy ulicy Starowiślnej, a obchodzącego w tym roku dziewięćdziesięciolecie istnienia, zakładu oprawy obrazów: "Obraz musi dostać ramę, która nie będzie kolidować z estetyką epoki, w jakiej powstał. Inaczej oprawia się obrazy z epoki, inaczej malarstwo współczesne". Nie tylko jednak czas powstania malowidła jest ważny: "Dużo zależy od poziomu malarstwa. Bardzo cenny obraz musi otrzymać ramę, która podkreśli jego wartość. Dobry obraz broni się sam, nie trzeba go "podrasowywać" ramą. Nad kiczem natomiast trzeba popracować, żeby coś z niego wydobyć".

Bolesław Lachman wskazuje zaś na inną ważną kwestię, na którą czasem zbyt małą może zwracamy uwagę: "Na samej ramie nie ma prawa być żadnej, najmniejszej nawet usterki. Żadnej kropki, zadrapania, nierównej powierzchni. W miejscach łączenia części ramy muszą do siebie idealnie przylegać, nie może być tam milimetrowej nawet szpary". Okazuje się też, że: "W tej branży droższa oprawa oznacza też oprawę lepszą. Klient, kierując się oszczędnością, sam często nie do końca może świadomie zgadza się na to, że zamiast na przykład szkła float dostaje zwykłe szkło okienne, zamiast porządnej, grubej, bezkwasowej tektury, tekturę jak z pudełka po butach".

W Polsce nie ma jeszcze szkół, gdzie można uczyć się ramiarskiego rzemiosła, w większości firm pracują samoucy, którzy nie zawsze mają odpowiednie przygotowanie i umiejętności oraz praktykę zawodową. A jak sugeruje trzeci ze współwłaścicieli firmy, Marek Lachman: "Bardzo ważne jest po prostu doświadczenie. Każdy obraz przyniesiony do oprawy to w gruncie rzeczy pojedyncze, unikalne dzieło. Długo już pracujemy w tym fachu, wydaje nam się, że wszystko o oprawianiu obrazów wiemy, a tu czasem trafia się jednak taki obraz, który na początku nie wiemy, jak oprawić, długo musimy się zastanawiać, jaki przyjąć tryb i sposób postępowania..."

Kolor, kształt czy wielkość ram zmieniały się wraz z ze zmianą stylów w sztuce. Choćby z wycieczek do muzeów pamiętamy duże, bogato zdobione, złocone ramy, charakterystyczne dla sztuki użytkowej sprzed kilku wieków. Obecnie najpopularniejsze są ramy srebrne, we współczesnych mieszkaniach dużo bowiem metalowych elementów, wstawek z niklu, chromu, aluminium. Stosunkowo często decydujemy się też na ramy w kolorach pastelowych. Istnieje jednak pewna niepokojąca tendencja, na którą zwracają uwagę panowie Lachmanowie. "Teraz to projektanci wnętrz decydują, jaki obraz należy zawiesić na ścianie i jakiego koloru ma być rama. W ogóle we wnętrzarstwie mówi się często, że "obraz brudzi ścianę" i w pokoju najlepiej jest mieć obraz jeden, najwyżej dwa. A przecież w starych krakowskich domach ściany były wręcz wytapetowane obrazami od sufitu do podłogi..." - wspomina z nostalgią pan Bolesław.

Wszyscy, którzy znają punkt oprawy prowadzony przez Lachmanów, wiedzą, że panuje tam specyficzna atmosfera. Panowie w przerwach pomiędzy jednym a drugim zleceniem chętnie dyskutują o malarstwie, historii sztuki czy kolekcjonerstwie. Są też niezrównanymi gawędziarzami, sypiącymi anegdotkami jak z rękawa. Czy przy oprawianiu sangwiny Renoira nawet fachowcowi może zadrżeć ręka? Oczywiście, że tak, gdy każdy jego krok i gest śledzi z niezwykła uwagą uzbrojony po zęby ochroniarz! Czy możliwe jest wprawienie kwadratowego obrazu w owalną ramę? Jak najbardziej, wystarczy tylko być odpowiednio młodym, niedoświadczonym i kierować się zasadą "klient nasz pan"... Jak poradzić sobie, gdy ktoś przynosi świeżo namalowany obraz, sygnowany na przykład "Alfons Karpiński" i domaga się zaświadczenia, że zostawił stare i cenne dzieło do oprawy? Prosta sprawa: absolutnie nie brać na przechowanie, tylko dokładnie zmierzyć i poprosić klienta, by zabrał falsyfikat ze sobą i wrócił z nim raz jeszcze, już tylko do założenia ramy.

Rama to dość zwyczajny, mający określone zadanie do wypełnienia przedmiot. Ma chronić i zabezpieczać płótno przed niekorzystnym wpływem czynników zewnętrznych, a także podkreślać jego walory estetyczne i wydobywać ukryte piękno. Można więc powiedzieć, że jest dla obrazu tym, czym strój dla kobiety. Pewnie dlatego też z ramą, podobnie jak niejedną piękną suknią, wiązać się może wiele fascynujących opowieści. Jest jeszcze inne podobieństwo: nawet w hipermarkecie można kupić całkiem ładną sukienkę, najprawdopodobniej jednak ten sam model nosić będą setki innych osób, a i rozpadnie się ona pewnie po jednym sezonie. Najpiękniejszą, najoryginalniejszą i najsolidniej wykonaną toaletę natomiast dostaniemy tylko od krawca, prawdziwego mistrza w swoim fachu.

 

Katarzyna Kwiecień

 

Dziennik Polski

 

"Ozdobne szaty obrazów" Dziennik Polski 29.09.2004

Dobrze oprawiony obraz - to wspólny sukces rzemieślnika, artysty oraz tego, który ramę zamówił i pertraktował w sprawi jej doboru z ramiarskim mistrzem

Obrazy - zarówno te olejne, jak i późniejsze malowane akwarelami lub pastelową kredką - oprawiano od dawna. Można nawet powiedzieć, że od zawsze. Jeden z francuskich impresjonistów powiedział kiedyś - używając poetyckiego określenia - że nieoprawiony obraz czuje się zawstydzony. W ten sposób ramę obrazu porównał z ludzkim strojem, a z nim - jak wiemy - bywa czasem sporo kłopotu.

Problem nie tyle w zmieniającej się nieustannie modzie, ale w umiejętnym doborze ubioru, potrafiącego dyskretnie skrywać przyrodzone braki właściciela, jednocześnie eksponując zalety. O tym, że od odpowiedniego stroju zależy wiele, a nawet bardzo wiele, wiedzą nie tylko kobiety. Także mężczyźni starają sie poprzez elegancję lub ekstrawagancję zwracać na siebie uwagę w konkretnych środowiskach. Można więc powiedzieć, że tym, czym dla człowieka jest odzienie, dla obrazu jest rama.

Jak co pewien czas zmieniają się gusta dotyczące ubioru, tak rozmaite w historii malarstwa bywały wymagania związane z oprawą obrazów. Także i w tym względzie w pewnym okresie do głosu dochodzili artyści i wtórująca im część publiczności, których - rzecz jasna używając koniecznego cudzysłowu - można by nazwać malarskimi nudystami. Uważali oni, że rama fałszuje istotę obrazu. Wystawiali więc - i czynią to tu i ówdzie do tej pory - nieoprawione prace. Oczywiście mam na myśli tych malarzy, którzy postępują tak z powodu artystycznej ideologii, a nie dlatego, że po prostu nie stać ich na oprawianie swoich prac.

Na szczęście zdeklarowanych nudystów jest na świecie znacznie mniej niż tych, którzy do swoich strojów przywiązują konieczną uwagę. Tak jest i z obrazami. Nie zanosi się na to, aby sami artyści i publiczność, która ich prace kupuje, przestała je według własnego gustu oprawiać. Dobrze oprawiony obraz - to wspólny sukces rzemieślnika, artysty oraz tego , który ramę zamówił i pertraktował w sprawi jej doboru z ramiarskim mistrzem.

Nieliczne krakowskie firmy trudniące się oprawą obrazów szczycą się niekiedy kilku pokoleniową tradycją. Do nich należy między innymi Zakład Oprawy Obrazów Bolesława i Marka Lachmanów. Teraz dołączył do nich syn Bolesława - Ryszard. O tej tradycji chciałbym napisać kilka zdań, bo tradycja - nie tylko w tym zawodzie - niesłychanie jest ważna, a czytelnicy - o czym jestem przekonany - wysoko ją sobie cenią.

Zakład Oprawy Obrazów znajduje się w rękach rodziny Lachmanów od 1915 roku. Obecnie już czwarte pokolenie trudni się tą profesją. I, mimo że ramiarstwo wymagające nie tylko wysokich kwalifikacji rzemieślniczych, ale i artystycznych, może się wydawać zawodem z konieczności dość konserwatywnym, na przykładzie zakładu z ul. Starowiślnej postaram się tej tezie chociaż w części zaprzeczyć.

Ryszard Lachman - jako najmłodszy przedstawiciel firmy - za przyzwoleniem i aprobatą ojca oraz stryja zdołał połączyć solidne rzemiosło z nowoczesnym myśleniem dotyczącym działalności zakładu. Od pewnego czasu w pracowni ramiarskiej całkiem okazale prezentuje się ściana z obrazami krakowskich artystów, które - podobnie jak w galerii sztuki - można po prostu kupić i w dodatku - co oczywiste - podług własnych gustów na miejscu oprawić.

Galeria sztuki ATTIS - taką nazwę przyjęła placówka, o której piszę - stawia przede wszystkim na młodych, choć prac twórców mocno już doświadczonych i przyciągających odbiorcę magią nazwiska i rozpoznawalną indywidualną stylistyką przy ul. Starowiślnej nie brakuje. Ryszard Lachman, który wraz firmą ojca i stryja pomaga przy słynnych już krakowskich aukcjach "Wielkiego Serca", chce także na zewnątrz promować sztukę studentów krakowskiej Akademii Sztuk Pięknych. Niebawem prace dwóch z nich - w większym wyborze - ATTIS pokaże krakowskiej publiczności w jednej z jazzowych piwnic krakowskiej starówki. Tak oto - nic nie tracąc z kilku pokoleniowej rzemieślniczej tradycji związanej z wymagającą sztuką oprawy obrazów - szacowna krakowska firma wkracza w XXI wiek. Dla obrazów i grafik "szyje" się tam nadal wysmakowane tekturowe koszulki, czyli passe-partout i przykrawa ramy - ozdobne szaty współczesnych już najczęściej obrazów.

 

Andrzej Warzecha

 

Super Express

"Pod lufą" Super Express 12 lipca 1996

super express

 

Oprawianie obrazów w zakładzie przy ul. Starowiślnej 14 w Krakowie ma bogate tradycje. Pracuje tu już trzecie pokolenie oprawców obrazów - bracia Bolesław i Marek Lachman

Ściany zakładu bardziej przypominają galerię niż firmę rzemieślniczą. Pełno tu starannie oprawionych obrazów, które czekają na swych właścicieli. Uwagę przykuwa też zabytkowa gilotyna do cięcia papieru. - Ona ma więcej niż sto lat. Była sprowadzona z Wiednia. Do tej pory wszyscy nam jej zazdroszczą. - opowiada z zachwytem Marek Lachman.

Swoją niezwykłą historię ma także lokal. Podczas drugiej wojny światowej właśnie tu żołnierze AK składali przysięgi wojskowe. O zamierzchłej przeszłości przypominają także haki na suficie - pozostałość po lampach naftowych.

Firma jest tak stara, że nawet obecni właściciele nie znają dokładnie początków zakładu. Prawdopodobnie wszystko zaczęło się około roku 1919. Wtedy Stefan Sztorc zajmował się introligatorstwem i oprawą obrazów. Po ojcu prowadzenie firmy przejęła jego córka Stefania Lachman. Później fachem zainteresowali się wnukowie - dzisiejsi właściciele - Bolesław i Marek.

Do zakładu przy ulicy Starowiślnej ludzie przynoszą obrazy z całego świata. - Oprawialiśmy nawet wspaniałe malarstwo australijskich Aborygenów - opowiada z błyskiem w oku pan Marek. - Niewiele jest nas w stanie zaskoczyć - mówi pokazując kolejne cudo - obraz zrobiony nitką jedwabną przez artystę z Korei Północnej. - Nawet Hitlera wkładaliśmy w ramy dla potrzeb filmu - dopowiada brat Bolesław. Oprawiają nie tylko obrazy, coraz modniejsze stają się tzw. ramy gablotki. Ostatnio w ten sposób oprawili maski z karnawału w Wenecji.

Niekiedy ludzie przychodzą z falsyfikatami, ale są święcie przekonani, że nabyli oryginał. Wtedy Lachmanowie muszą błysnąć swą znajomością sztuki. - Prawda usłyszana z ust fachowca może być trudna do zniesienia. Zdarza się, że zrozpaczony klient ze wstydem ucieka lub ze złością wychodzi trzaskając drzwiami - opowiada pan Bolesław.

Zdarzają się też niezwykłe i zabawne sytuacje. Gdy na zlecenie jednego z banków oprawiali rysunek słynnego impresjonisty Renoira, to zakładu pilnowało trzech strażników. Jeden czekał w samochodzie, drugi stał w drzwiach z pistoletem, a trzeci chodził za nimi krok w krok. - Nie spuszczali nas z oczu - opowiadają rozbawieni.

Mówią, że ostatnimi laty coraz mniej osób stać na kolekcjonowanie obrazów. Jednak klienci niezmiennie chwalą sobie usługi braci Lachmanów. Mają tu do wyboru około 200 wzorów ram. - Interesuje nas jakość, a nie ilość - deklarują z powagą Lachmanowie. - Chyba nawet postawiliśmy sobie zbyt wysoką poprzeczkę - mówi pan Marek. Tłumaczy, że rama nie może mieć milimetrowej nierówności, a listwy muszą być bardzo starannie dobrane. Powinny być bez usterek, przebarwień, sęczków i plamek. - Nawet byle jaki obraz w dobrze dobranej ramie od razu nabiera wartości muzealnej - żartują.

Dobranie ramy nie jest jednak łatwe, potrafi zająć nawet godzinę. Sama oprawa zabiera dalsze dwie, trzy.

Lachmanowie mówią, że teorię oprawy obrazów można spisać na odwrocie znaczka pocztowego, natomiast na opisanie praktyki za mało będzie objętości encyklopedii.

- W naszej pracy dzień jest niepodobny do dnia, a każdy obraz to nowe problemy - tłumaczy z uśmiechem pan Bolesław.

Szymon Beźnic

 

 

Dziennik Polski

"Rama i obraz" Dziennik Polski nr. 158 1991 rok

 

Jeden z najsłynniejszych paryskich marszandów tak kiedyś pisał w liście do znajomego: ". . . Poznałem wspaniałego człowieka, który trudni się oprawianiem obrazów. Dawno nie spotkałem już kogoś, kto tak znakomicie wczuwa się w istotę obrazu, i potrafi ją dzięki swoim umiejętnościom uwypuklić i nawet mocno skrytą, ukazać odbiorcy. Czasami chodzę z Paulem na wino, długo plotkujemy na tematy artystyczne..."

Marszand nie tylko zrobił spore pieniądze, zdobył także sławę, jego osoba i działalność na trwałe znalazły swoje miejsce w historii sztuki. Niestety, o owym Paulu nie wiemy prawie nic, pozostała tylko ta krótka wzmianka z listu marszanda. Wielka szkoda, bo przecież zarówno marszand , jak i rzemieślnik oprawiający obrazy towarzyszą artystom już dawno. Czasem ten związek wypada zdecydowanie na korzyść rzemieślnika. Można więc tylko westchnąć, i jeszcze raz powtórzyć, że historia bardzo często jest niesprawiedliwa.

Niestety do dnia dzisiejszego tym, którzy trudnią się sztuką oprawiania obrazów poświęca się mało uwagi. Tajniki ich pracy, ich artystyczne pasje i upodobania skryte są najczęściej w czterech ścianach warsztatu. Jest rzeczą wiadomą, że rzemieślnik rzemieślnikowi nie równy, tak jak artysta artyście. Nie każdy zasługuje na miano mistrza, nie każdy uprawia swój zawód z pasją, są jedna tacy, którzy czynią to nawet w dzisiejszych, dla rzemiosła zwłaszcza tego związanego ze sztuką, czasach bardzo ciężkich.

Wmałych miejscowościach gdzie pracowały kiedyś dwa lub trzy zakłady oprawiające obrazy pozostały do chwili obecnej nieliczne, bo też zapotrzebowanie na oprawę dzieł sztuki jest tam znikome. Najczęściej do oprawy oddaje się zdjęcia ślubne, komunijne, honorowe dyplomy, religijne oleodruki i tym podobne pamiątkowe drobiazgi. Kraków jest w tym szczęśliwym położeniu, że posiada największe w kraju środowisko plastyczne oraz sporą ilość mieszkań, gdzie zobaczyć można interesujące dzieła sztuki. Tak więc nie tylko przyjemność obcowania z malarstwem, ale i pożyteczny snobizm sprawia, że ludzie interesują się sztuką konkretnego malarza oraz rzucającą się w oczy wykwintną oprawa obrazu czy grafiki.

W Krakowie jest kilka warsztatów trudniących się oprawą obrazów, które legitymują się zarówno długotrwałą tradycją, jak i nieustanną troską o powierzone im do oprawy dzieła sztuki. Do takich właśnie warsztatów należy pracownia przy ul. Starowiślnej 14. Kto oprawiał tam obrazy wie doskonale o tym, że stali klienci wstępują tam nie tylko w konkretnych interesach, lecz także na zwykłą pogawędkę, a nawet drobne ploteczki. Nie znam, jak do tej pory, a sprawami sztuki zajmuję się już długo, klientów niezadowolonych z pracy warsztatu przy ul. Starowiślnej. Ważne jest także i to, że można się w tej pracowni zdać bez obaw na gust i wyczucie właścicieli. Wielu moich znajomych widząc obraz oddany do oprawy, po wykonaniu pracy dostrzegło jego prawdziwe walory i zalety. Tak było przez całe lata, w tej chwili, kiedy dostęp do sprawdzonych już na świecie materiałów jest swobodny, doświadczenie i smak estetyczny fachowców ukazują się w swej pełnej postaci.

Istnieje grupa artystów oraz miłośników sztuki, która woli obrazy nie zamknięte ramami, nie obwarowane gustownym tekturowym kołnierzem, więcej jest jednak tych, którzy twierdzą, że fachowo, ze smakiem oraz artystycznym wyczuciem oprawiony obraz na swej urodzie zyskuje bardzo wiele. W każdym razie jedno jest pewne - oprawa obrazu podnosi jego wartość dekoracyjną, a przecież przeważająca większość kupujących dzieła sztuki na tę właśnie wartość bacznie zwraca uwagę. Rama i obraz to oczywiście dwie rzeczy, najczęściej jednak stanowiące jedność. Aby ją uzyskać trzeba nie lada umiejętności, trzeba być po części artystą, po części mistrzem rzemiosła.

 

Andrzej Warzecha